środa, 24 grudnia 2014

Rozdział 4: "Misja i złamana gałąź"

     Mój wzrok ponownie napotkał szybę. Od razu po pobudce wskoczyłam w dresy, zrobiłam sobie herbatkę i usiadłam na parapecie. Zdecydowanie, wielkie okna się przydawały. Mogłam obserwować jedną z szerszych uliczek Konohy, przy której mieszkałam, w trakcie zgiełkowego zenitu. Tłumy ruszały się chaotycznie, jak spłoszone mrówki, kiedy jakiś dzieciak rozwala ich mrowisko patykiem. Jak zdążyliście już zauważyć, moim hobby było takie oto przesiadywanie na oknie. Właściwie, takie zachowanie wpadło mi w nawyk kilka tygodni po zakończeniu wojny. Zauważyłam też z czasem, że ma właściwości uspokajające.
     Upiłam łyk napoju i znów zapatrzyłam się na ulicę. Nagle mój wzrok wyłapał w szarym tłumie jasną, rażącą w oczy plamę. Przyjrzałam się uważniej i dostrzegłam… przedzierającą się przez tłum Ino! Najwidoczniej obrała kurs na mój dom. O nie… znając ją pewnie będzie chciała mnie gdzieś wyciągnąć, kiedy ja naprawdę nie miałam na to ochoty. Nie dzisiaj. 
     Ustaliłam sobie już wczoraj, gdy - wściekła jak osa - trzasnęłam drzwiami wchodząc do domu, że dzień dzisiejszy odbędzie się bez żadnych mistycznych spraw związanych z medalionami, bez tajemnic, bez głupich spotkań z Sasuke, a tym bardziej – bez żadnych imprez. Była to żelazna zasada i nawet ośli upór Yamanaki nie ma szans jej złamać.
     Westchnęłam ciężko, słysząc dzwonek do drzwi. Zebrałam się w sobie i wstałam, ruszając w stronę przedpokoju. Zrezygnowana, otworzyłam Ino, która – w przeciwieństwie do mnie – aż promieniowała od dobrego humoru. Jaką dobrą zabawą będzie jego całkowite unicestwienie…
          - Cześć, Sakurciu! – przywitała się z szerokim uśmiechem, który jednak nieco zbladł, gdy dostrzegła moje „dizajnerskie” ciuchy. – A ty jak zwykle w dresie? – prychnęła.
          - Ino, jestem w domu, a nie na pokazie mody. – mruknęłam, zamykając drzwi. – Jeżeli przyszłaś tu tylko po to, by żalić się na mój gust, to możesz już sobie pójść.
     Wyraźnie ją tym ubodłam, ale niestety, gdy przechodziłam stan „wymęczenia życiem” cierpiałam także na wyjątkowo silny przypadek znieczulicy. Ino jednak zaraz potem znów nagrodziła mnie uśmiechem, na co ja miałam ochotę zacząć walić głową w ścianę. Jedyne o czym teraz marzyłam, to jak najszybsze spławienie przyjaciółki i ponowne posiedzenie na parapecie. Najwyżej Yamanaka się obrazi, a jutro przeproszę ją i pójdziemy do jakiejś knajpy.
          - Nie tak szybko! – jej uśmiech się poszerzył. – Mam zamiar wyciągnąć cię na małą imprezkę.
     Postanowiłam odpowiedzieć krótko, szybko i stanowczo:
          - Nie.
          - Heeee? Dlaczego? – jęknęła, a lewa, błękitna tęczówka przybrała błagalny wyraz. – Przecież będzie fajnie! Nic nie stracisz!
     Stracę, pomyślałam, stracę mój cenny, WOLNY dzień!
          - Nie.
          - No proszę!
          - Nie i koniec dyskusji! – fuknęłam, opadając na krzesło w kuchni.
     Ino naburmuszyła się, siadając naprzeciw. Dopiero teraz przyjrzałam się jej uważniej. Włosy upięła w luźny kok, prawe oko tradycyjnie zakrywała gruba warstwa grzywki. Ubrana była w długi, błękitny sweter do połowy ud, szare getry i czarne botki, a na ramiona zarzuconą miała ciemno-zieloną kurtkę. No tak, jak zwykle w zupełnie zwyczajnych ciuchach wyglądała jak super modelka…
          - Dlaczego nie chcesz iść? – spytała, tym razem spokojnie, bez większych emocji w głosie.
     Na taką Yamanakę musiałam uważać. Włączał jej się wtedy tryb „coś jest nie tak, więc pobudzam swoją mózgownicę do pracy”.
          - Bo dzisiaj nie jest najlepszy dzień na takie wyjścia – odparłam po chwilowym zastanowieniu.
          - Dlaczego? – powtórzyła.
          - Jezuu, Ino! – jęknęłam, mając dość tego typu pytań. – Po prostu nie mam ochoty na imprezę! Koniec wyjaśnień.
     Ino tylko pokręciła głową z politowaniem, jakby kwestionowała moje zdrowe myślenie, i wstała.
          - Eh… skoro tak… - westchnęła, a ja od razu zaczęłam węszyć podstęp. Ona przecież nie poddawała się tak łatwo! – To… ja już pójdę.
     Zmierzyłam przyjaciółkę uważnym, przenikliwym spojrzeniem. Ta zaś zrobiła minę niewiniątka i pomknęła do przedpokoju, najwidoczniej uciekając przed moim spojrzeniem.
     To jeszcze nie był koniec. Ino jeszcze kogoś na mnie naśle!

~*~
     Dlaczego ja zawsze muszę mieć rację?!, krzyczałam rozpaczliwie w duchu.
     Siedziałam na łóżku, łypiąc nienawistnie na czwórkę dziewczyn, które wtargnęły niekulturalnie do MOJEGO domu i rozpanoszyły się po MOIM pokoju. A mianowicie: Ino, TenTen, Temari i Hinata. O ile jeszcze No Sabaku i narzeczona Uzumaki’ego mi aż tak nie przeszkadzały, to pozostała dwójka skutecznie doprowadzała mnie do białej gorączki. Szperały w każdym najmniejszym zakątku mojej szafy i komentowały każdy wyjmowany ciuch. A kto będzie to musiał sprzątać? Oczywiście ja, bo one, kiedy tylko o tym wspomnę, czmychną jak najdalej!
          - Czy możecie, z łaski swojej, nie robić mi w szafie burdelu?! – wydarłam się na nie, kiedy na twarz spadł mi mój „najseksowniejszy”, czarny stanik z masą koronki.
     TenTen na mój podniesiony ton spłoszyła się nieco, ale Yamanaka dalej wygrzebywała coraz to nowe rzeczy.
     Przecież ona nie ma za grosz wstydu!
          - Ino, nie denerwuj mnie bardziej, niż to konieczne! – fuknęłam, lecz adresatka nawet na mnie nie zerknęła.
          - I co się plujesz? – westchnęła tylko, po czym wyjęła z komody ostatnią już rzecz, która wyraźnie przykuła jej uwagę.
     Przyjrzałam się czarnemu materiałowi i niemal natychmiast połapałam się, co to jest. Jednym kocim ruchem odebrałam z rąk Ino sukienkę. Nikt nie miał prawa na nią patrzeć! Nikt!
     Przytuliłam ją do piersi, niczym matka swe nowonarodzone dziecko. Wszystkie pary oczu spoczęły na mnie i na tym, co ściskałam. No tak, musiałam wypaść w ich oczach dość… dziwnie. Ale to nie zmieniało faktu, że owa sukienka była w stu procentach wyjątkowa i dosłownie nikt nie mógł jej oglądać.
          - P-przepraszam… - wydukałam. – Ale ta sukienka jest... dla mnie ważna.
     Pierwsza z tego chwilowego zawieszenia wybudziła się Hinata. Wstała ze swojego miejsca na podłodze i podeszła do mnie. Uśmiechnęła się wyrozumiale, po czym powiedziała:
          - Rozumiem. – spojrzała na Yamanakę. – Ino, to niegrzeczne wywalać komuś ubrania z szafy. Naruszasz jej prywatność.
     W tamtej chwili miałam szczerą ochotę przytulić się do niej i rozpłakać z wdzięczności. Dlaczego ona musi mieć takie dobre serduszko?

~*~

     Po incydencie z sukienką, Temari zarządziła odwrót, za co bardzo chciałam rzucić się jej na szyję, wrzeszcząc „dziękuję, dziękuję, dziękuję!”. Na protesty Ino No Sabaku odpowiedziała iście morderczym spojrzeniem, co skutecznie uciszyło jej jadaczkę.
     Właściwie, nie wiedziałam nawet, skąd w Konoha wzięła się siostra Kazekage. Po tym całym rozgardiaszu nie miałam czasu (ani siły) na żadne pytania. Może przyjechała spędzić trochę czasu z Shikamaru? Podobno ich związek rozkwitał, chociaż byli tak od siebie różni. Oczywiście, nie byłam zbytnio doinformowana, bo z Temari nie dało się nic wyciągnąć. Ale coś nie coś podejrzałam, gdy ostatnim razem była w Liściu, a to, co się działo mogłam określić jednym słowem – nieźleee.
     Wstałam z posłania i zaczęłam układać sobie na szybko plany na dzisiejszy wieczór. Wyboru wielkiego nie miałam. Zdecydowałam się jednak na jakieś łzawe romansidło i miskę chrupków.

~*~

     Następnego dnia obudziłam się koło południa. Uwielbiałam spać do późna! Było to moją drugą miłością. Pierwszą było, oczywiście, pochłanianie czekolady.
     Poleżakowałam trochę, ale za dwadzieścia pierwsza postanowiłam w końcu się ogarnąć. Z ciuchów porozwalanych na podłodze (nadal ich nie uprzątnęłam) wybrałam luźną, czerwoną koszulkę na grubych ramiączkach i czarne szorty. Długie włosy zebrałam w niedbały kucyk tak, że kilka kosmyków z niego wychodziło.
     Wzięłam się za zbieranie ciuchów i upychanie ich do szafy. Nie mogły tu leżeć przez wieczność, więc dałam z siebie wszystko, przezwyciężając lenia, który mnie ogarnął.
     Potem zrobiłam sobie prowizoryczne śniadanie (kilka kromek z białym serem i solą), bo na nic wykwintniejszego nie było mnie stać. Dosłownie! Krucho u mnie z kasą. A to oznacza, że trzeba ruszyć swoje wielkie dupsko i zapinkalać na misję!
     Jednak przed wybraniem się do Hokage chciałam coś sprawdzić. Mianowicie: spróbowałam zdjąć wisiorek z szyi. Tak jak sądziłam – moje starania spełzły na niczym. Nie mogłam się od niego uwolnić. Świetnie.
     Zrezygnowana, powlekłam się do Naruto.

~*~

     Zapukałam, a potem, w ogóle nie czekając na pozwolenie, weszłam do środka. Uzumaki siedział za biurkiem i czochrał sobie włosy dłońmi. Kiedy weszłam zwrócił na mnie swoje niebieskie oczy.
          - Wiesz co zauważyłem, Sakura-chan? – spytał, z nieobecnym wyrazem twarzy.
     Drewniany mebel, przy którym siedział dosłownie tonął w papierach.
          - Co takiego? – przysiadłam na krześle naprzeciw.
     Szósty spojrzał na mnie wzrokiem dziecka, które siedziało w znienawidzonej szkole stanowczo za długo.
          - Że bycie Hokage wcale nie jest takie wspaniałe, jak to sobie wyobrażałem! – jęknął i walnął czołem o blat.
          - Powinieneś to przemyśleć zanim składałeś swoją kandydaturę rok temu. – parsknęłam.
     W takich momentach przypominały mi się czasy, w których Naruto nie próbował tylko w kółko zachowywać spokój, a emanował swoją wesołością i entuzjazmem. To smutne, ale nie mogłam mu przecież tego powiedzieć.
          - Eh… nieważne! – potrząsnął głową, a zaraz potem wróciła jego stoicka odsłona. – Nie przyszłaś tu wysłuchiwać moich żalów, prawda?
          - Nie. Chciałabym iść na jakąś misję, bo z moimi funduszami jest troszku słabo. – przyznałam się niechętnie.
          - W takim razie dlaczego nie wrócisz do pracy w szpitalu? – zapytał. – Przecież jesteś świetnym medic-nin’em, może nie najlepszym, ale z pewnością świetnym.
     Trochę mnie to ubodło. To prawda, że najlepsza nie byłam, ale to nie znaczy, że nic nie potrafiłam! O nie! Już dawno skończyły się czasy, w których trzeba mi było ratować tyłek!
          - Przecież w szpitalu grasuje Tsunade-sama. Skoro ona tam jest, to po co ja bym miała?
     I była to szczera prawda. Piąta, po oddaniu stołka, zajęła się konohańskim szpitalem. Co tu dużo gadać – spisywała się świetnie. Uzumaki także to wiedział, dlatego westchnął tylko i zaczął grzebać w jednym z czterech przeogromnych stosów papierów na swoim biurku.
          - Jeżeli chcesz ruszyć w pojedynkę, a wiem, że chcesz – uśmiechnęłam się do niego na potwierdzenie. – przydzielę ci misję dostarczenia zwoju do Kraju Wody, a mianowicie – osobiście do Mizukage.
     Skinęłam głową. Brzmiało prosto i nieskomplikowanie.
          - Kiedy wyruszam?
          - Jutro o świcie. – jęknęłam. Dlaczego o świcie?! – Wiem, że nie lubisz wstawać wcześnie, ale nic na to nie poradzę. – rozłożył ramiona w geście bezradności.
          - Hai, hai. – mruknęłam i skierowałam się do wyjścia.

~*~

     Kolejnego dnia stawiłam się punkt szósta przed bramą. Niby nikt na mnie nie czekał, ale odpowiadało mi stawianie się o czasie, lub przed czasem.
     Słońce wyłaniało się dopiero zza horyzontu, leniwie sunąc w górę. Napawałam się przez chwilę pięknymi kolorami nieba, a potem sprawdziłam ramiona plecaka i wyruszyłam.
      Podróż upływała spokojnie, bez komplikacji. Po kilku godzinach zrobiłam postój, napiłam się czegoś, zjadłam bułki z żółtym serem (niestety, tylko to wygrzebałam z lodówki) i pomknęłam dalej przez las.

~*~

     I wszystko mogłoby skończyć się tak pięknie, lecz przy granicy Kraju Wody i Ognia wyczułam czyjąś chakrę. Nie wydała mi się jakaś bardzo niebezpieczna, ale zachowałam czujność.
     Przystanęłam i skupiłam się na źródle siły. Zbliżało się szybko i nieuchronnie.
     Czekałam.
     I się doczekałam.
     Wśród drzew dostrzegłam fioletową smugę. Co dziwne, ten ktoś nawet mnie nie zauważył, tylko mknął dalej.
     Zero ostrożności…, westchnęłam ciężko.
     Kiedy już miałam ruszyć dalej, usłyszałam skrzypiący dźwięk, jakby gałąź któregoś z drzew się złamała, a potem wysoki krzyk przerażenia. Czym prędzej popędziłam w tamtą stronę i zastałam… dość komiczną scenkę.
     Mała dziewczynka z opaską Wioski Mgły siłowała się z ogromną gałęzią, która przygniatała jej małe ciałko. Na oko miała może… jedenaście lat. Jasne włosy splecione w warkocz wieszały się na prawym ramieniu, a błękitne tęczówki płonęły z wściekłości. Miała na sobie lekko podarte, krótkie, fioletowe kimono z motywami kwiatowymi i czarne legginsy do kolan. Szarpała się coraz bardziej rozpaczliwie, ale za grosz jej to nie pomagało.
     Już miałam interweniować, lecz wtem usłyszałam szyderczy śmiech. Obok małolaty pojawił się chłopczyk, mniej więcej w jej wieku, o rozczochranych, brązowych włosach i oczach tego samego koloru.
          - Hahaha! Mówiłem, że padniesz, Kasumi! – chichrał się, a dziewczynka przeszyła go tylko morderczym spojrzeniem.
          - Nie żyjesz, Zuko! – wybuchła, szamocząc się jeszcze zacieklej. Niestety, nie za wiele wskórała, z czego jej „kolega” śmiał się jeszcze bardziej.
     Obudziły się we mnie jakieś solidarne instynkty wobec tej samej płci, więc bezszelestnie zeszłam z drzewa, tuż za plecami – jak mniemam – Zuko. Ani mnie nie zauważył, ani nie wyczuł, tylko nadal nabijał się z Kasumi, która – w przeciwieństwie do niego – zauważyła mnie niemal od razu i zastygła w bezruchu.
          - Co, Kasu? W końcu zaczęłaś się mnie bać? – spytał z kpiną. Ta jednak ani drgnęła, tylko wciąż się mi przypatrywała.
          - Nie sądzę, żeby się ciebie bała, mały – rozpoczęłam spokojnie. Chłopiec obrócił się błyskawicznie i zmierzył moją sylwetkę przestraszonym wzrokiem. Nie mogłam powstrzymać poczucia wyższości. – ale za to ty możesz śmiało bać się mnie.
          - K-kim jesteś? – wydukała Kasumi, nadal uwięziona między gałęzią, a podłożem.
      W odpowiedzi na jej pytanie uchyliłam głowę tak, aby mieli wgląd na ochraniacz Konohy na czubku mojej głowy, którego nie byli w stanie dojrzeć.
          - Haruno Sakura – zaczęłam znużona. – jounin Wioski Ukrytej w Liściach i najlepsza przyjaciółka samego Hokage.
     Ach, uwielbiałam się chwalić! Tak, wiem – moja pycha poszerza swe horyzonty, ale co ja mogę? Strach i ledwo zauważalny podziw na twarzach tych dzieciaków był jak miód na moje serce.
          - A wy, dzieciaki?
     Wymienili oszołomione spojrzenia, a pierwsza odezwała się osobniczka płci mojej.
          - I-irima Kasumi – powiedziała jękliwie. – genin Wioski Mgły…
     A potem jej kolega:
          - Kenkesaki Zuko, genin Wioski Mgły.
     Rozejrzałam się.
          - A gdzie wasz sensei? Bo zgaduję, że jesteście razem w dróżynie.
          - Razem z Zuko się ścigaliśmy i zostawiliśmy w tyle sensei i Amaki’ego-kun – odparła Kasumi, na nowo rozpoczynając próby wydostania się spod przygniatającego ją ciężaru.
          - Pomogę ci. – rzekłam, po czym podeszłam do niej.
     Zebrałam chakrę w dłoniach i bez wysiłku uniosłam gałąź tak, żeby mogła stamtąd wypełznąć. Jednak usłyszałam, jak syczy z bólu, łapiąc się za miejsce tuż pod klatką piersiową.
     Odłożyłam gałąź i zbliżyłam się, chcąc ocenić, co się stało, ale jasnowłosa geninka odskoczyła.
         - Spokojnie, jestem medic-nin’em. Coś cię boli? – było to głupie pytanie, ale cóż…
     Kasumi zmierzyła mnie tylko nieufnym wzrokiem, lecz stanęła w bezruchu, bym mogła ją zbadać.
          - Tutaj. – powiedziała cicho, przykładając dłoń tak, gdzie wcześniej.
     Przyłożyłam dłonie do bolącego miejsca, jednak tak, żeby w żaden sposób go nie dotykać, a ręce okoliła dobrze znana mi, zielonkawa chakra. Złamane żebro… Zabrałam się za leczenie.
     Pięć minut i będzie po wszystkim, określiłam w myślach.
     Kiedy już skończyłam, wyczułam dwie osoby zbliżające się pospiesznie. Ach, pewnie sensei i ten cały „Amaki-kun”.
          - Zuko! Kasumi! Zobaczyłem, że wasze chakry się zatrzymały i- – urwał, dostrzegając mnie.
          - Och, jak mniemam ich sensei. – uśmiechnęłam się przyjaźnie. Po co mu było robić wyrzuty, skoro nie są nawet z mojej wioski?
          - S-sakura-sama! – wybałuszył na mnie oczy, a uśmiech nie schodził mi z twarzy. – Co pani tu robi?
          - Jestem na misji. – odparłam bez ogródek, po czym pociągnęłam za ramię plecaka, jakby był to dowód. – Pańska uczennica nieźle się wpakowała. – zachichotałam.
          - Kasumi… - jęknął. – coś ty znowu zrobiła?
     Dziewczynka wyburczała tylko coś pod nosem, więc pozwoliłam sobie wyjaśnić.
          - Gałąź drzewa się pod nią złamała i przyszpiliła do ziemi. Złamała sobie przy tym żebro, ale już to naprawiłam.
     Jounin o mało nie popłakał się z wdzięczności, a ja tylko cały czas powtarzałam: „Ale to nic!”, albo „To był mój obowiązek!”. Zdecydowałam, że zabiorę się razem z naszą szczęśliwą gromadką, bo – jak się okazało – właśnie wracali z misji i kierowaliśmy się w tę samą stronę. Przy okazji zapoznałam się bardziej z dzieciakami. Kasumi była pyskata i twarda, co kolidowało z dokładnie taką samą osobowością Zuko, przez co oboje kłócili się przy każdej okazji. Amaki był zaś cichym, lekko niedostępnym chłopakiem, który obserwował. I był w tym bardzo dobry. Zagiął mnie na przykład, kiedy na statku (bo przecież do Mgły trzeba było przedostać się wodą) siedzieliśmy, konsumując kolację i rozmawiając. Wszyscy byli zasłuchani w moją historię o pokonaniu Zabuzy na swojej pierwszej misji. W większości mówiłam oczywiście o wyczynach Naruto i Sasuke, bo ja tam na wiele się przecież nie zdałam.
          - Czyli wynika z tego – odezwał się Amaki, beznamiętnym tonem. – że ty, Sakura-san, na nic się wtedy nie przydałaś.
     Ugodziło to w moją dumę, ale taka była prawda.
          - Amaki! Grzeczniej! – fuknął sensei Eribuki (czego dowiedziałam się później).
          - Nie, nie! Ja wiem, że byłam kompletnie bezużyteczna! – zaśmiałam się cicho. – Właśnie dlatego zaczęłam uczyć się u Tsunade-sama. Nie chciałam być zbędnym balastem już nigdy więcej. – uśmiechnęłam się smutno. Kasumi i Zuko patrzyli na mnie z podziwem, Amaki bez wyrazu, a Eribuki spokojnie.

~*~

     Kiedy już byłam niemal przed bramą Konohy, wymęczona i przemoczona (w trakcie drogi powrotnej lało, jak z cebra), mój plan na resztę dnia był taki: złożyć raport Hokage, wrócić do mieszkania i walnąć się na łóżko.
     Wlekłam się przez korytarz, wołając o pomstę do nieba. Przed drzwiami gabinetu Uzumaki’ego nie zachowałam nawet najmniejszych zasad kultury i nie raczyłam nawet zapukać. Wpadłam do pokoju jak burza. A na widok osoby, która znajdowała się w środku oprócz Szóstego, prawie szczęka mi opadła.



Od autorki: Publikuję rozdział wcześniej, niż myślałam! ^,^
Więc, kochani, życzę zdrowych, pogodnych świąt, masy prezentów i siły na połamanie rózg xD
Następny rozdział nie wiem kiedy! Może w ferie zimowe? ;o Nie wiem, nie wiem! Jak widzicie, dodałam akapity i takie oto znaczki – „~*~”. Bądźcie szczęśliwi, bo tak chyba lepiej się czyta xP.


Szampańskiego Sylwestra!

4 komentarze:

  1. Lepiej, lepiej ;) (się czyta)
    Hmm... Ogólnie rzecz biorąc są święta i mam pusto w głowie, więc nie potrafię dobrze skomentować tego rozdziału...
    Strzelę sobie jednak, kim jest ta osoba w biurze Hokage...
    Uchiha Sasuke?
    Może trafię...
    Ah, i te dziaciaki z tego rozdziału - fajne.
    Ciekawe też, o co chodzi z tą sukienką
    (Dlaczego jest dla niej taka ważna? Ciekawi mnie to bardziej, niż to, kim jest ta osoba obok Naruciaka)?

    Pozdrawiam i
    Merii Kurisumasu (po prostu uwielbiam japońską wersję) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziałam, że lepiej!
      Cieszę się, iż Cię zaciekawiłam ^^. Ogólnie, kieruję się zasadą "bez spoilerów", więc nie mogę nic zdradzić, ale powiem jedynie, że pomysł z tą sukienką pojawił się zupełnie spontanicznie! Lecz znalazłam jej doskonałe zastosowanie, które wplecie się w ogólną fabułę ^,^.
      Ja też mam przetrzepany mózg, nie martw się X.x

      Arigato gozaimasu! ^^

      Pozdrowionka!

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Może tak... może nie... xd
      Nie oczekuj po mnie jasnej odpowiedzi xDD

      Usuń